9 lipca 2004 roku został podpisany przez Samorząd Województwa Podlaskiego, Wojewodę Podlaskiego i miasto Białystok list intencyjny w sprawie podjęcia budowy gmachu Europejskiego Centrum Sztuki-Opery Podlaskiej. Okazuje się, że była to jedna z największych inwestycji. Podjęto uchwałę intencyjną w sprawie woli utworzenia Europejskiego Centrum Muzyki i Sztuki. Jest to największa instytucja artystyczna na terenie północno-wschodniej Polski i najnowocześniejsze centrum kulturalne w tej części Europy. Mieści się ono blisko miejskiego centrum przy ulicy Odeskiej 1. 12 września 2012 roku wydane zostało pozwolenie na użytkowanie obiektu.
Zanim powstała Europejska Opera białostoczanie swe kroki kierowali do Filharmonii Białostockiej na Podleśną. Był taki czas, że do Filharmonii chodziłam raz w tygodniu, były to piątkowe wieczory muzyczne. Raj dla duszy. Ten artystyczny proceder trwał nieustannie przez pięć lat. Bywalcy owych wieczorów znali się doskonale, prawie zawsze był ten sam komplet melomanów. Było miło cieplutko i swojsko.
Nowa Opera na Odeskiej to już zupełnie inna bajka. Moje pierwsze zderzenie z tym nowoczesnym obiektem wprowadziło mnie w kolorowy zawrót głowy. Kiedy po raz pierwszy zjawiłam się w Operze na sztuce „Upiór w Operze” postanowiłam to cudo architektoniczne zwiedzić.
Obiekt wyglądał oszałamiająco, więc w tym szale zachwytu podjęłam zamiar wejścia na wyższe kondygnacje. Na nic nie bacząc, udałam się w kierunku schodów. Mijając stopień po stopniu, spojrzałam w dół i świat zawirował. Ale cóż jeśli rzekło się „A”, to trzeba powiedzieć i „B”. Ambitnie pokonałam schody i znalazłam się na prawdziwych wysokościach. Gdy gong oznajmił przywołanie do powrotu na swoje miejsce, czas było pokonać powrotną drogę. I wówczas poczułam się upiornie. Opera wirowała mi w głowie. Miałam wrażenie, że spadam w przepaść. Pomocna dłoń uratowała mnie przed upadkiem. Pomyślałam, że skoro przyszłam na sztukę pod nazwą „Upiór w Operze”, to mój dziwny stan jest prawidłowy, czyli wpisany w scenariusz przedstawienia. Pomyślałam również, że żyjąc w XXI wieku powinnam być przygotowana do obcowania z nowoczesnym interdyscyplinarnym gmachem.
Gdy dotarłam na miejsce, a moje ciało poczuło fotel, natychmiast zapadłam w sen. Dopiero w drugiej części odzyskałam stan równowagi.
Winą tego obłędu okazała się nie interdyscyplinarność obiektu, a jedynie przezroczystość schodów. Od tamtego momentu bywam często w operze, ale zawsze wybieram tylko tę kondygnację, po której mogę twardo stąpać. I kto by pomyślał, że marzenia o szklanych domach od tamtej pory, kojarzyć mi się będą z upiorną sytuacją w operze.