W 1991 roku wraz z Aleksandrem Grzybkiem stworzyliśmy artystyczną Galerię przy Rynku Kościuszki 5A w Białymstoku, którą wówczas nazwaliśmy GALERIA.eL-art. W pomieszczeniach po dawnych kasach biletowych po wielkim remoncie, mogliśmy się rozgościć, powiesić swoje obrazy, gobeliny, moje ubiory artystyczne jak również ustawić formy rzeźbiarskie. Nie obyło się bez uroczystego otwarcia galerii. Przybyło wielu gości, którzy zostali utrwaleni na taśmie filmowej. Były to przyjemne chwile.
Miło jest powspominać miniony czas, na który składały się przyjemności jak również cienie. Nowo powstała galeria i my „galernicy” byliśmy jak kuriozum - nie tylko dla mieszkańców kamienicy, ale i dla całego miasta. Wszyscy uczyliśmy się siebie nawzajem. Mieszkańcy pobliskich kamienic byli przyzwyczajeni do dawnych panujących zwyczajów. Dotąd czuli się jak u siebie w domu. A teraz „ co to za wymysł z tą galerią” - mówili zdziwieni. Przecież tu powinny być nadal kasy biletowe. Powszechnie mawiało się, że urzędują tu „kanary”. Prócz pomieszczeń „kanarów” znajdował się tam mały pokoik z metalowymi drzwiami i z wielką sztabą. Jak się później dowiedzieliśmy dyżurowało tam ORMO.
Pod oknami galerii stała duża parkowa ławka, która zapewne niegdyś służyła pracownikom, jak i mieszkańcom pobliskich kamienic za miejsce sąsiedzkich spotkań - do poplotkowania, wypalenia papierosa, a nawet rozpicia buteleczki z procentami. Kiedy na ławeczce przesiadywał tłumek wówczas było gwarno i głośno, co rusz leciała „łacina”. Oj, nasłuchaliśmy się tego i owego! W końcu ławka stała się ogniskiem zarzewia.
Aby pod Galerią panował ład i spokój, postanowiliśmy pozbyć się owej ławeczki. Codziennie po godzinach pracy ławeczkę odnosiliśmy do parku. Ławka była duża i bardzo ciężka. Zmęczeni, ale i zadowoleni z poniesionego trudu wracaliśmy do domu. Lecz następnego dnia ławka zjawiała się znowu pod oknem galerii. I taki stan trwał długi czas. Byliśmy nielubiani przez owych piewców i admiratorów zachowania dawnej tradycji. Trwający happening nie miał by końca, gdyby nie fakt, że któregoś dnia, jeden z „ławkowiczów” wykrzyczał mi prosto w twarz „ty kapitalistko w białych majtkach” itd…. , poleciała łacina, którą dobrze zrozumiałam ,choć ucząc się później prawdziwej łaciny nie sądziłam, że ta właściwa nie będzie tak łatwa.
Białe majtki wzięły się stąd, że w tamtym czasie do pracy przyjeżdżałam w białych spodniach, dlatego że w czasach starej RP na półkach sklepowych nabyć można było najczęściej białe płótno. To dopiero mnie się się dostało za tę moją modę. Od tamtej pory już wiedziałam, że jestem kapitalistką, jak również zrozumiałam, że uczestniczę w biznesowej przygodzie.