
Był to jeden z tych późnojesiennych, spowitych w gęsty mrok wieczorów w czasie, w którym chętnie raczymy się gorącą herbatą z wiśniową nutą tegorocznej konfitury, wtuleni w wełniane szale i miękkie pledy.
Dochodziła godzina dziewiętnasta. Skrzącym się od opadającej wilgotnym obłokiem mgły, chodnikiem szła para dzieci, może dziesięcioletnich. Chłopiec przeskakiwał smoliste od ciemności kałuże, a czasem dla zabawy rozpryskiwał deszczową wodę. Dziewczynka w czerwonym kapelusiku dzięki, któremu przypominała postać ze znanej bajki radośnie chwytała spadające z półsennych drzew ogromne liście klonów z pozostawionym na nich złotym obliczem jesieni.
Nagle Eleonora bo tak miała na imię ta dziewczynka chwyciła za koniuszek liścia, który wydał jej się jakiś inny. Różnił się od pozostałych kolorem, kształtem , deseniem i w ogóle było coś z nim nie tak. Max, zobacz co znalazłam, to chyba kartka, o nawet coś jest na niej napisane, z przejęciem wykrzyknęła mała Eleonora do swojego kolegi, który szybko do niej podbiegł. Rzeczywiście, chodź, staniemy przy latarni, może uda się nam odczytać zapisany tekst. Migotliwe światło przecedzone przez siatkę padającej mżawki oświetliło strzęp pożółkłej kartki z tajemniczymi znakami graficznymi. Na szczęście oprócz hebrajskiego jak się okazało później tekstu narysowana była mapka tutejszej dzielnicy. Mali odkrywcy zdecydowali się pójść trasą wytyczona przez enigmatyczne linie i strzałki.
Zaczęło silniej wiać, toteż ostatnie liście na drzewach złowrogo zaszeleściły. Zasłona utkana z deszczu gęstniała i tylko blask latarń wskazywał właściwą drogę. Nagle oczom naszej pary ukazała się elegancka willa tylko dlatego, że jej jasna elewacja kontrastowała z aksamitnym mrokiem otoczenia. Wisząca nad werandą latarnia poruszana miarowym oddechem jesiennego wieczoru oświetlała oszklone wejście do wnętrza okazałego domu oznaczonego - „Artyleryjska nr 9". Maks i Eleonora z zaciekawieniem zbliżyli twarzyczki do szyb dużych okien aby ciekawym wzrokiem odszukać gospodarza tej okazałej siedziby.
W wygodnym fotelu siedział elegancko ubrany starszy pan. Jego siwa głowa pochylona była nad książką. W dłoni trzymał zapalone cygaro. W pewnej chwili niespodziewanie spojrzał w kierunku obserwujących go dzieci. Raptem wstał i ruszył w stronę werandy. Skrzypnęła klamka. Jednym zdecydowanym ruchem pchnął drzwi tak że aż zadrżały tafle szyb. Od aromatu zapalonego cygara Eleonorze zakręciło się w głowie.
- Dobry wieczór młodzi goście. Co was do mnie sprowadza o tak nietypowej porze? Serdecznie zapraszam do środka, mam nadzieję, że się u mnie ogrzejecie i nie pogardzicie kubkiem gorącej czekolady - powiedział z uśmiechem starszy pan. - Nazywam się Izaak Stein, jestem właścicielem fabryki przy ul. Poleskiej 85 – kontynuował gospodarz.
- Tej z czerwonej cegły nad rzeką Białą, przy moście? - zapytał Max.
- Tak, właśnie tej – potwierdził pan Izaak. - Produkuję w niej żywność, którą sprzedaję również za granicę. A w tej willi mieszkam. Wciągu dnia jest tu bardzo gwarno bowiem w drugiej części budynku mieszczą się biura handlowe. Pracuje tu też Julian Glass, zawiadujący białostockim oddziałem Warszawskiego składu żelaza. Mieści się również tutaj spółka Ampel i oddział Banku cukrownictwa. Ja i pozostali fabrykanci Fajwel Janowski właściciel fabryki tytoniowej, Chaim Nowik i Becker, królowie włókiennictwa, często spotykamy się aby wymienić się doświadczeniami - snuł swoją opowieść starszy pan.
Młodzi goście siedząc wygodnie w fotelach wpatrywali się w pomarańczowe jęzory kominkowego ognia i wyobrażali, że tak właśnie wygląda grzbiet chińskiego smoka, o którym czytali w jakiejś gazecie. Eleonora sięgając po kubek z gorąca czekoladą niechcący opuściła tuż pod nogi Izaaka kartkę znalezioną pół godziny temu. Ten gwałtownie nachylił się i podniósł strzęp papieru. Zamarł w bezruchu. Dzieci poczuły się nieswojo. Jakie znaczenie mogła mieć ta zabazgrana kartka? - pomyślały niemal jednocześnie. Tajemnica niczym cień czarnego ptaka zawisła w powietrzuodwir>
- To niebywałe, mam przecież druga część kartki czyli teraz posiadamy cały plan dotarcia do ukrytego w tej willi skarbu. Możemy wspólnie odkryć miejsce schowania złota – ekstatycznie krzyknął miły gospodarz. - To świetna nowina, niesamowity wieczór, tak dzieje się tylko w bajkach!
Na stojącym w rogu gabinetu, ozdobionym wizerunkiem słońca, zegarze wybiła północ.
- Mam propozycję - rzekł starszy pan. Ponieważ jest już późno zawołam szofera, który odwiezie was autem do domu. Wasi rodzice na pewno się już niepokoją. A jutro umówimy się tutaj na spotkanie o godz. 17 00.
Para naszych bohaterów z wypiekami na twarzy zdążyła poczuć wilgotny dotyk wieczoru przed usadowieniem się w luksusowej limuzynie. Auto ruszyło. Nie wiem czy będę mogła zasnąć tej nocy – westchnęła jakby do siebie Eleonora. Po czym włożyła dłoń do kieszeni płaszcza aby sprawdzić czy jest w niej drogocenna kartka. Odetchnęła z ulgą.
Następnego dnia Max i Eleonora na próżno szukali znajomej willi, bezowocne okazały się również poszukiwania przemiłego staruszka. Nikt o nim nie słyszał. Stojąc przy zamkniętej od niepamiętnych czasów bramie okalającej rezydencję – Artyleryjska nr 9. dzieciom wydawało się czują smak gorącej czekolady i intensywny aromat zapalonego zegara. Eleonora wyjmując z kieszeni płaszcza pogniecioną kartkę zobaczyła cień czarnego gawrona przelatującego tuż nad jej głową. Odruchowo podniosła rękę i poczuła, że raptowny podmuch wiatru porwał cenny strzęp papieru. Po chwili zrobiło się cicho i bezwietrznie. Tylko czerwone owoce jarzębiny potoczyły się powoli pod czubki nowych trzewików małej Eleonory.
