Tramwaje konne

obraz namalowany przez artystkę

   Jarek wyciągnął z piwnicy rower, wskoczył na siodełko zakręcił pedałami. Do Kuby, z którym był umówiony po południu, miał spory kawałek. Droga rowerowa jednak niosła go gładko i pewnie. Cieszył się, że dzięki niej może się spokojnie rozpędzić. Na pewno nie spóźni się na spotkanie. To fantastyczne – myślał, że w Białymstoku powstało tyle dróg dla rowerów, bo dzięki temu jest bezpieczniej. Piesi mają swój chodnik, a kolarze swój pas. Nic nie zakłóca ruchu. Coraz mocniej dociskał pedały upajając się wiatrem i pędem. Nagle z naprzeciwka wyjechał malec na dziecięcym rowerku. Jarek próbował go ominąć drugim pasem ale akurat tamtędy przejeżdżała grupa studentów. Przestraszył się. Nie miał jak ich minąć. Zacisnął zęby i bezwiednie też oczy, czekając na nieuchronne zderzenie ale nagle poczuł... Poczuł, że koła kręcą się lekko, lekuchno, bez oporu. Zderzenie nie nastąpiło. Usłyszał, tak jakby z dołu okrzyk:

- Och!!

   A potem wszystko ucichło. Rower unosił się... No właśnie, jak to unosił? Jarek otworzył zaciśnięte oczy. Przed sobą widział błękitne niebo. Zaryzykował spojrzenie w dół. Pod nim widniały dachy kamieniczek na ulicy Lipowej, na którą właśnie wjeżdżał. Znaczy... wlatywał. Ze zdumienia przestał kręcić pedałami tylko patrzył i oczy robiły mu się okrągłe ze zdziwienia. Wleciał w jakaś mgłę opalizującą jak kryształ. Unosiła się w połowie ulicy, jakby kurtyną przegradzając ją na dwie części. Otoczyła go na chwilę, oślepiła ale o dziwo nie była mokra jak zwykła mgła. Puścił kierownicę jedną ręką aby złapać tę mlecznobiałą watę. Bez sensu. Mgły nie da się przecież złapać - skarcił się w myślach, ale jednocześnie poczuł, że w dłoni trzyma coś dziwnego. Patyczek z watą cukrową! Ale jak to? Nie zdążył dobrze się zdziwić tym faktem, bo właśnie rower przedostał się na drugą stronę owej mgły. Rower, zaraz gdzie jest rower? Jarek czuł, że siodełko pod nim się zmieniło. Oprócz patyczka z watą cukrową (spróbował - była wyśmienita! Malinowa!) trzymał w dłoniach lejce a przed nim, przez powietrze nad rynkiem kroczył kasztanowy koń. Jarek otworzył usta ze zdumienia i zachwytu. Bowiem, który chłopak nie chciałby siedzieć na koźle i powozić? A to koledzy będą mu zazdrościć jak im opowie!

   Kiedy ochłonął zastanowił się czym też on powozi, skoro siedzi na koźle a nie w siodle i trzyma lejce a nie wodze? Musi być za nim pojazd. Powoli odwrócił głowę i zobaczył... Wagon tramwajowy pełen pasażerów. Wyraźnie nie zauważyli jeszcze, że tramwaj jedzie ponad ulicą, bowiem zajęci byli rozmową i wymienianiem się nowinkami. Jarek usłyszał ich zachwyt, że jadą nowo otwartą linią tramwajową w Białymstoku.

- Tak panie, teraz to nikt nie powie, że Białystok to prowincja – mówił jeden mężczyzna w meloniku do drugiego.

- Się wie – odparł tamten – nie każde miasto może sobie pozwolić na taką nowinkę. A my już drugą linię otwieramy! Widziałem, że tory kładą.

- Tak, tak, słyszałem, że teraz będzie można dojeżdżać z dworca nawet do Zwierzyńca panie.

   Jarek usłyszawszy wzmiankę o torach, ponownie spojrzał na jezdnię. Pod nim rzeczywiście widać było w bruku ulicy szyny. Koń powoli opuszczał się na nie i po chwili tramwaj jechał już po nich. Pasażerowie wciąż niczego nie zauważyli. Rozbawiony tą sytuacją strzelił z bata. Kiedyś czytał jak się to robi, ale nie przypuszczał, że mu się to uda od pierwszego razu. Jednak rzemień strzelił nad końskim uchem aż miło! Koń, widać nieprzyzwyczajony do tego typu hałasów wszedł w galop, mijając przystanek. Pasażerowie, zarówno ci, którzy stali na przystanku, jak i ci w środku wagonu zaczęli wołać z oburzeniem:

- Hej, młody człowieku! Opanuj się trochę i zwolnij! Nie chcemy trząść się jak jabłka na wietrze. Ludzi wieziesz, to delikatny towar.

- Stój! Stój, powiadam! – Jakaś dama wygrażała parasolką na przystanku. – Nie mam zamiaru wsiadać w biegu jak ci ulicznicy!

Jarek spojrzał w stronę, którą wskazywała czubkiem parasolki. Na tylnej platformie wagonu, uczepieni za co się da wisieli weseli chłopcy, ledwie co młodsi od niego.

- Przepraszam szanowną panią - powiedział – poniosło mnie z radości, że dziś taki piękny dzień.

Wstrzymał konia a dama weszła dostojnie i kupiła bilet u konduktora.

- Młody człowieku, rozumiem radość, ale to nie powód do mijania przystanków w takim tempie. Powinieneś był zwolnić. Owszem, nie całkiem zatrzymać ale jednak należy zwolnić!

- A dlaczego nie całkiem zatrzymać? – Jarek nie do końca zrozumiał o co damie chodzi. Cóż, wychował się przecież w epoce samochodów.

- To pan nie wie?! – dama usadowiła się na ławeczce w środku wagonu. Jednak grzeczna odpowiedź chłopca wyraźnie ją udobruchała. – Przecież jak się całkiem zatrzyma taki duży i ciężki pojazd, to potem koń mógłby z miejsca nie ruszyć. Panie to jak z wojskowymi butami – dama roześmiała się i machnęła dłonią w koronkowe rękawiczce – jak je rozpędzisz to same idą. I spać podczas marszu można. Wiem, bo mój mąż służył w kawalerii i opowiada różne wojskowe dykteryjki.

- No ale tu butów nie ma – powiedział Jarek trochę skołowany.

- Ale szyny same niosą! To niesamowity wynalazek. – pokiwała głową. – Ciągnął pan kiedyś sanki młody człowieku? Jeśli tak to na pewno zauważył pan, że najciężej ruszyć a potem samo idzie. Tory zastępują śnieg. – Poprawiła wielki kapelusz i z przyjemnością zaczęła podziwiać okolicę, przez którą przejeżdżali.

   Mijali właśnie bramę Pałacu Branickich i skręcali w stronę Plant. Jarek pomyślał, że jest już niedaleko domu Kuby. Tyle, że przecież w tej epoce, w której się znalazł, czyli w wieku XIX (pamiętał z opowieści dziadka, że tramwaje jeździły po mieście od 1895roku) nie ma nawet domu kolegi. I chociaż zachwycony przygodą, to jednak zasmucił się nieco, zastanawiając jak wróci w swój czas. Ostry zapach koński, który doleciał z wiatrem, wrócił go do rzeczywistości w momencie, kiedy tramwaj wjeżdżał w mgłę otulającą park.

- Ej kolego, uważaj jak jedziesz!

   Z oparów mgły wynurzył się rowerzysta, mijając go łukiem. Mgła ustępowała i Jarek zauważył, że dojechał do bloku Kuby. Zahamował i trochę zaskoczony spojrzał na kierownicę w dłoniach. Jeszcze przed chwilą trzymał w nich lejce.

- Kuba nie uwierzysz co mi się przydarzyło! – wołał wbiegając po schodach.

praca wykonana przez dzieci