Niewielu mieszkańców Białegostoku może powiedzieć, że zna historię swego pięknego miasta. Warto ją poznać, o czym przekonali się młodzi białostoczanie, którzy odbyli niezwykłą podróż do magicznych zakątków dawnego grodu nad Białą.
Było to latem, w pogodny, upalny dzień. Kilku kolegów z osiedla w Centrum Białegostoku wybrało się na Planty, aby przyjemnie i wesoło spędzić czas. Po przejściu przez ruchliwe ulice miasta znaleźli się na terenie parku. Zatrzymali się u wrót zabytkowego Pałacu Branickich, który był niegdyś pełną okazałości i uroku rezydencją magnacką, porównywaną do królewskiego pałacu w Wersalu.
Chłopcy podziwiali pałac i byli z niego dumni. W tym dniu jednak woleli pójść na plac zabaw w parku. Tam też nie zatrzymali się na dłużej, ponieważ dokuczał im słoneczny skwar i dlatego postanowili odpocząć w cieniu wielkich, starych drzew. Po chwili relaksu szybko pobiegli dalej w poszukiwaniu wakacyjnych przygód. Minęli fontanny w głównej alejce, :przy okazji płosząc drepczące gołębie i wchodząc między rozłożyste gałęzie w ogromnych tujach, przypominających kształtem dziwne, czubate stwory.
Atmosfera tego miejsca była niezwykła dzięki wspaniałej przyrodzie. Przez zielony gąszcz drzew i krzewów przebłyskiwały złote promienie słońca, kładąc się jasnymi smugami na kwiatowych rabatach, wabiących kolorowe motyle. Srebrzyste stróżki wody z fontanny rozpryskiwały się w powietrzu, tworząc tęczowe kurtyny. To był piękny widok rajskiego ogrodu w samym środku miasta.
Młodzi poszukiwacze przygód nie mieli czasu, aby go podziwiać. Pędzili nad rzekę pospolicie zwaną Białką, aby puszczać kaczki na wodzie. Przystanęli na zielonym mostku i przyglądali się prawdziwym kaczkom, których kwakanie przypominało ludzką mowę:
- kwa, kwa…fajna woda…
Chłopcy byli zdumieni i bardzo podekscytowani tą sytuacją. Długo nie zastanawiając się, weszli do zmąconej przez ptactwo wody. Kiedy zamierzali się w niej zanurzyć i pływać, zerwał się silny wiatr! Słońce schowało się za chmurami i wokół pociemniało. Spokojna i niepozorna dotąd Białka stała się w mgnieniu oka rwącym potokiem. Przestraszeni gwałtowną zmianą pogody śmiałkowie chcieli natychmiast uciekać i schronić się w bezpiecznym miejscu przed nadchodzącą burzą. Powstrzymał ich od tego zamiaru jakiś nieznany, chrypiący, niski głos:
- Dokąd to panowie? Chyba się nie boicie? Hehe - zaśmiał się szyderczo tajemniczy jegomość. Okazało się, że był to wielki, mokry szczur, wyglądający spod korzenia starego, zmurszałego drzewa. Wyglądał groźnie i zawadiacko. Miał nastroszone, potargane futro, nadgryzione jedno ucho, wystający, przedni ząb, przymrużone lewe oko, a drugim łypał bystro i przenikliwie. Był przygarbiony i utykał na prawą, tylną łapę. Mimo to poruszał się dziarsko, kręcąc na wszystkie strony szczurzą głową.
- Szok! Szczur mówi ludzkim głosem? Ja chyba śnię – powiedział drwiąco jeden z chłopaków.
- Nie ma w tym nic dziwnego, drogi kolego – tłumaczył chłopakowi gryzoń, mieszkaniec podziemnych korytarzy.
- Od wieków moi przodkowie żyli nad potokiem zwanym, jak głosi legenda, Białym Stokiem. Od nazwy tej rzeki Białej, bo przejrzystej, kryształowo czystej pochodzi też moje imię wspaniałe ’Biały”. Jestem co prawda szaro-bury jak inne szczury, lecz teraz właściwie siwy, bo już dość leciwy, He he – żartował po szczurzemu.
Domyślam się, że szukacie mocnych wrażeń? Jeśli więc chcecie, zabiorę was do pewnego, niezwykłego, niewidzialnego miasta. Kiedy je zobaczycie i poznacie, będziecie dumni z tego, że właśnie w nim mieszkacie. Decydujcie szybko, bo czas nagli!
- Tak, chcemy! – odpowiedzieli posłusznie.
- Klamka zapadła, stało się! Teraz już nie możecie się wycofać, cokolwiek się wydarzy – pouczał szczur szczurów Podlasia.
W jednej chwili wiatr ucichł i pojaśniało, a rzeka stała się spokojna. W przejrzystym lustrze wody widać było korony drzew i prześwitujące przez nie promienie słońca świecącego na błękitnym niebie. Poza tym nic nadzwyczajnego się nie działo. Nawet kaczki gdzieś odpłynęły i szczur przepadł bez wieści.
- Czyżby nam się to wszystko tylko wydawało? – zastanawiała się trójka kolegów z miejskiego podwórka, rozglądając się dookoła.
- E tam, chodźmy lepiej na lody – wpadli na pomysł zawiedzeni.
Właśnie zaczęli szukać drobnych pieniędzy w kieszeniach, gdy usłyszeli dźwięk trąbki grającej hejnał Białegostoku z wieży ratuszowej.
- Już chyba południe? – zauważyli jednocześnie.
Zaraz po hejnale usłyszeli głośne bicie zegara, który wyraźnie i miarowo odmierzał czas.
Uderzenia stawały się coraz głośniejsze, więc chłopcy odruchowo zasłonili uszy i przymknęli powieki. Kiedy hałas stopniowo ustawał, otworzyli oczy i zobaczyli kłęby dymu, a wśród nich ludzi w dziwnych strojach, biegających i krzyczących w panice:
- Pali się, pali się! Pomocy!
Nie mogli zrozumieć, co się stało? Bardzo się bali i chcieli uciec z tego strasznego miejsca w bardziej bezpieczne. Właśnie wtedy, gdy z bezsilności, a może i od duszącego dymu, łzy same napływały im do oczu, usłyszeli znajomy chrypiący, niski głos:
- No, co tam, panowie? Boicie się? Tacy z was bohaterowie? Może chcecie wracać do mamusi? He he.. – zabrzmiało znajomo.
- O, Biały! Doskonale, że jesteś z nami! – ucieszyli się wystraszeni chłopcy, widząc ponownie szczura, w którego istnienie już zwątpili.
- Coś wam obiecałem i słowa dotrzymuję. Oto jesteśmy w mieście, o którym wam wspominałem. Zaskoczę was. Znajdujecie się w dawnym Białymstoku za panowania Branickich, kiedy to wybuchł w mieście wielki pożar!
Nie obawiajcie się, nic wam nie grozi. To wszystko już się zdarzyło. Chciałem, żebyście poczuli ducha tego miejsca i atmosferę tamtych, odległych czasów. Jak wam się podoba taka wycieczka do przeszłości, panowie?
- Spoko, może być, ale co działo się dalej, opowiedz Biały?
- Potem miasto podniosło się ze zgliszcz i przebudowano je na wzór francuski.
Białystok wypiękniał. Przy głównych ulicach posadzono lipy, kasztanowce, graby i brzozy. Drewniane domy stojące w rynku obmurowano i powstało wiele innych wspaniałych budowli, które zdobiły miasto i służyły jego mieszkańcom. Należał do nich między innymi Ratusz Miejski, zbudowany według projektu architekta przybyłego z dalekiej Saksonii. Usytuowany na placu w kształcie wydłużonego trójkąta budynek stanowił serce miasta. Wokół niego skupiało się i tętniło życie mieszkańców i licznie odwiedzających Białystok gości. Ratusz jako unikalna barokowa budowla z czterema alkierzami/pawilonami/ i z wyniosłą wieżą zegarową, na której wisiał dzwon, sylwetką swoją przypominał polski dworek.
- Tak, a co w nim się działo, do czego służył, szczurku?
- A jak myślicie?
- Wiemy, że teraz mieści się w nim Muzeum Podlaskie – odpowiedzieli dumni ze swojej wiedzy chłopcy.
- Moje drogie dzieciaki, kiedyś było inaczej. Jako ciekawostkę powiem wam, że na poddaszu tej budowli mieściła się kiedyś izba sądowa, a w podziemiach więzienie.
- Więzienie? O tym nigdy nie słyszeliśmy!
- Tak było, drodzy panowie! Dowiecie się jeszcze ciekawszych rzeczy o ratuszu! Na przykład o tym, ze był on można powiedzieć, pierwszą galerią handlową w Białymstoku.
- To kiedyś były galerie, sięe robiło się zakupy? Coś ty chyba ściemniasz „Biały”!
- Mówię całkiem serio, za chwilę sami się przekonacie.
Chłopcy słuchali z wielkim zainteresowaniem opowieści mieszkańca podziemnego miasta ukrytego pod rzeką Białą i zapomnieli o istnieniu czasu. Przypomniał im o tym dźwięk dzwonu, dochodzący z ratuszowej wieży. Skierowali swój wzrok w jej stronę i ujrzeli wskazówki zegara ustawione na godzinę dwunastą. Przez moment wydawało im się, że ratusz ma twarz i uśmiecha się do nich.
- Ciekawe, co powiedziałby ten ratusz, gdyby umiał mówić? – zapytał jeden z chłopaków pozostałych kolegów.
- Co on może mieć do powiedzenia? Przecież to jest budynek a nie człowiek, nic nie widzi i nie rozumie ha ha - wymądrzała się dwójka łobuzów.
- Pozwolę sobie nie zgodzić się z wami, mili młodziankowie, a co chcielibyście usłyszeć, gdyby ratusz przemówił? – zapytał ktoś spokojnym, męskim głosem.
- Kto to mówi? – zastanawiała się trójka przyjaciół.
- Idźcie w kierunku fontanny z rzeźbą przedstawiającą trzech młodzieńców a dowiecie się, kim jestem – przemówił tajemniczy jegomość.
Chłopcy posłusznie podeszli do wodotrysku i przyglądali się wyrzeźbionym postaciom dzieci, które stały jak zaklęte w bezruchu, pod strugami wody. Plac rynkowy był pusty, tylko ratusz w południowym blasku słońca rzucał swój długi cień na miejski bruk.
- Jak widzicie nikogo tu nie ma oprócz mnie – przemówił ludzkim głosem wysoki przystojny i dostojny: Pan...
- O rety! Ratusz? Mówi do nas jak człowiek!- oniemieli ze zdumienia.
Pan Ratusz wyglądał elegancko i zachowywał się szarmancko, lecz był trochę smutny.
Chłopcy myśleli, że to z ich powodu i przeprosili go. Potem grzecznie poprosili, aby opowiedział im o sobie.
- Widzę, że potraficie zachować się kulturalnie i z szacunkiem do osób starszych. W nagrodę opowiem wam swoją historię. Byłem kiedyś piękny, młody i szczęśliwy, dlatego często uśmiechałem się. To były wspaniałe, złote lata panowania pana hetmana Branickiego. Dbano o mój wygląd i o najbliższe otoczenie. Wiele się wtedy działo w mieście i na rynku, ale o tym opowiem może innym razem. Teraz chcę wam wytłumaczyć, skąd ta moja smutna mina. Otóż nastały potem takie czasy, gdy wszystko zmieniło się na gorsze, a ja postarzałem się i stałem się zaniedbany. Ktoś napisał nawet o tym piosenkę:
„Na rynku miasta tkwisz zestarzały,
dokoła pełno kramów i bud
Autobus daje wciąż sygnały-
I kocie łby i smród i bród”.
- Panie Ratuszu, przecież teraz wygląda pan bardzo ładnie.
- Dziękuję, syneczkowie. To zasługa ludzi, którzy o mnie dbają. Jestem już przecież seniorem, a dzięki tym zabiegom upiększającym czuję się jak nowonarodzony. Pewnie też dlatego mam znakomitą pamięć i mogę się podzielić z wami swoimi wspomnieniami z dawnych lat, kiedy inny był nasz świat.
- Jak było kiedyś, opowiedz nam miły Panie Ratuszu.
- Cóż, bywało różnie, jak to w życiu, raz lepiej raz gorzej, lecz zawsze było ciekawie… Odkąd pamiętam, moje najbliższe otoczenie czyli rynek zawsze tętnił życiem. Miasto wciąż się rozwijało i chętnie o Białymstoku opowiadano nawet poza granicami kraju. To zachęcało wielu znamienitych gości do odwiedzin lub do osiedlenia się na stałe w dawnym grodzie nad Białą. Ja to wszystko obserwowałem i cieszyłem się. Otoczony sklepikami, przeważnie żydowskimi kramami podziwiałem różne towary przywożone z dalekich, nieznanych stron, którymi handlowano z rozmachem o każdej porze dnia i roku. Gościnni, starzy kupcy uwijali się przy pracy, zachęcając do dotknięcia i obejrzenia pięknych tkanin, futer, kapeluszy, torebek, butów i innych dodatków. Sprzedawano i kupowano zboże, warzywa, owoce i przyprawy, tytoń, mięso, śledzie, wino przywożone szlakami wodnymi z nadmorskich miast w kraju i za granicą.
W dni targowe było tłoczno i gwarno. Zagęszczały się pobliskie podwórka i zaułki ludźmi, mieszkańcami różnych nacji: Żydów, Niemców, Rosjan i Polaków, przybyszami z innych krajów. Mieszały się głosy, mowa, zapachy i aromaty potraw, ziół, przypraw, farb, olei i kadzideł. Migały słabe światła lamp i latarni o zmierzchu, oświetlając rzadko spotykane towary - skarby: ozdobne szkatułki i bibeloty, osobliwe ryciny i książki. W lokalach z wyszynkiem raczono się gorącym jadłem i zimnym piwem. Okoliczne kawiarnie i cukiernie kusiły spacerujących słodkimi łakociami, lemoniadą, lodami, chałwą i innymi delicjami.
- Panie Ratuszu, a co robiły dzieci, chłopcy tacy jak my w czasach, a jakich nam opowiadasz?
- Pamiętam, jak ze swojej wieży widziałem plac rynkowy a na nim tłumy ludzi w różnym wieku. Nie trudno tu było o towarzystwo, atrakcje i sensacje. Wokół mnie ciągle coś się działo. Przewijali się wciąż stali bywalcy: właściciele sklepów i kramów, handlarze, kupcy i kupujący, rzemieślnicy, damy i przekupki, żołnierze, strażacy, harcerze, duchowni, artyści i ciekawi przybysze. Kręciły się tu też dzieci ciekawe świata, z głowami pełnymi marzeń o dalekich podróżach i przygodach, o jakich czytało się w książkach i oglądało w filmach. Prawda, że bardzo podobnie jak to jest w waszym przypadku, drodzy przyjaciele?
- Tak, to jest niesamowite! Zmieniło się tylko otoczenie, moda i zwyczaje, a ludzie są prawie tacy sami teraz jak byli kiedyś.
- Bardzo słuszne i mądre spostrzeżenia, chłopcy. Miło nam się gawędzi, lecz mój zegar daje już znak, że mija czas naszego spotkania w tym magicznym mieście, które przecież znacie, lecz odkryliście je na nowo więc może bardziej pokochacie?
Trzech kolegów z białostockiego blokowiska, siedząc przy ratuszowej fontannie z rzeźbą przedstawiającą postaci trzech młodzieńców, zauważyło pewne podobieństwo między nimi a sobą, na co wcześniej nikt z nich nie zwrócił uwagi.
- Wszystko to jest jakieś dziwne, stwierdził jeden z chłopaków.
- Nie ma w tym nic dziwnego, drogi kolego - zabrzmiał znajomo głos szczurka Białego. - Po prostu takie rzeczy zdarzają się. Wszystko jest możliwe, jeśli się czegoś bardzo pragnie i w to wierzy. Marzyliście o wakacyjnej przygodzie i marzenie wasze zostało spełnione. Teraz już nadszedł czas powrotu do domu. Stoicie przy fontannie, która od dawien dawna służyła mieszkańcom Białegostoku nie tylko jako ochłoda przed upałem. Stanowiła także punkt spotkań i oczekiwania na pracę oraz na pozytywne zmiany w życiu. Wokół niej skupiali się ciekawscy przechodnie i gapie, przyglądający się atrakcyjnym zdarzeniom, jakich tu nie brakowało na co dzień i od święta. Potem każdy odchodził lub odjeżdżał w swoją stronę. Ja, w powrotną drogę zapraszam was na przejażdżkę konną dorożką chcecie?
- Taaak!- odpowiedzieli chórem chłopcy.
W tym czasie zerwał się porywisty wiatr i uniosły tumany kurzu nad głowami chłopców, którzy zanim zorientowali się już siedzieli w pięknym powozie ze wspaniałym woźnicą w osobie szczura Białego na czele.
Podróż lotem błyskawicy dobiegła końca i jak grom z jasnego nieba cała trójka niesfornych dzieciaków spadła do osiedlowego ogródka, gdzie na swoich synów czekali zatroskani rodzice. Nad miastem bowiem przechodziła gwałtowna burza z piorunami, deszczem i silnymi porywami wiatru.
Na szczęście choć wiele się działo, nikomu nic się nie stało. Czy jednak całkiem nic…?