Białostockie świątynie

obraz namalowany przez artystkę

   Pewnego lutowego dnia przed starym kościołem, zza bezlistnego o tej porze roku drzewa, wyłoniła się postać nieznajomej. Nienaturalnie wyprostowana, z wysoko podniesioną głową przypominała zastygły posąg. Przypadkowy powiew wiosennego wiatru, delikatnie podniósł poły jej aksamitnego płaszcza, które przybrały kształt lecącego, gigantycznego nietoperza. Kobieta przyśpeszyła kroku odpowiadając w ten sposób na zaproszenie gościnnie otwierających się drzwi. W kruchcie świątyni półmrok narzucił na Alicję, bo tak miała na imię nieznajoma, niewidoczną tkaninę z gęsto utkanego cienia. Alicja ostrożnie wdychając aromatyczne smużki dymu wymykające się z kadzidła niczym szaroniebieskie nitki z motka miękkiej włóczki powoli zbliżała się do ołtarza. Migotliwy blask zapalonych świec ustawionych na ołtarzu dekorował ściany i potęgował nastrój tajemniczości.

   Nagle nasza bohaterka usłyszała słowa: “Życie jest tylko przelotnym półcieniem, marnym aktorem, który wygrawszy swą rolę na scenie w nicość przepada”. Kto ośmielił się zakłócić spokój w tym miejscu – przemknęło jej przez myśl. Zadrżała na widok nieznajomego zajmującego miejsce w ławce pod amboną podtrzymywaną przez barokowe aniołki. Alicja jak najszybciej chciała już być obok tajemniczej osoby. Poczuła wręcz fizyczny wysiłek swoich źrenic wyostrzających możliwość lepszego widzenia w pomieszczeniu wypełnionym grą świateł i cieni. Dziwne ciepło rozlało się w jej ciele i usłyszała własny przyśpieszony niepokojem oddech. Nagle to co zobaczyła zamieniło ją w jeszcze jedną nieruchomą rzeźbę w tej wyjątkowej galerii posągów i figur. Poczuła na sobie spojrzenie, spojrzenie przenikliwych, rozświetlonych jakąś niepokojącą siłą źrenic, w których ze zdziwieniem zauważyła zminiaturyzowane odbicie samej siebie. Miodowa barwa lekko przymróżonych oczu rozświetlała jeszcze bardziej niż blask świec kąt rzeźbionej ławki. Przed nią siedział wygodnie, zakładając nogę na nogę ogromny kot w czerwonej obróżce ze złotym dzwoneczkiem. Puszyste futerko o cynamonowej barwie delikatnie falowało od lekkich podmuchów drgających płomieni świec.

- Wi - tam cię Ali - cjo - lekko przeciągając sylaby przemówił kot - Nie spowtworłaś się mnie w takim miejscu. Nieprawdaż? Miau, miau.

To zabrzamiało tak prowokacyjnie, że Alicja zdecydowała się przemówić.

- To prawda zaskoczyłeś mnie kocie. Jeśli już pojawiłeś się, to łaskawie wyjaw powód, dla którego chciałeś się ze mną spotkać. Nie mów tylko, że był to przypadek.

Chyba pod wpływem rosnącej temperatury od zapalonych świec powietrze zaczęło lekko drgać, a drobinki polnych ziół z zapalonego kadzidła zaczęły wirować tworząc gęsty woal.

- Czy to możliwe żeby zwykły kot czytał klasyków, zwłaszcza Szekspira? - zapytał puszysty zwierzak siedzący nadal na ławce w niedbałej pozie.

- Nie wiem czy to mnie się śni czy dzieje się to naprawdę - powiedziała nasza bohaterka bardziej do siebie niż do rozmówcy. Właściwie to jest mało ważne. Ponieważ nie wierzę w przypadki to wiem, że nasze spotkanie jest znakiem czegoś niezwykłego i ma potwierdzić prawdę o życiu mogącym zmienić się w bajkę. W czasie rozmowy płomień jednej ze świec gwałtownie przechylił w stronę owalnego okna, następnie zadrżał i opadł z sykiem na przełamany okopcony knot. Po chwili miaukliwy głos zapowiedział, że już czas ruszać w poszukiwaniu prawdy życia.

   Alicja podążyła za swoim niezwykłym przewodnikiem wyobrażając sobie, że jest paziem w jego świcie. To niesamowite z jaką gracją porusza się ten kot - mówiła do siebie młoda kobieta. Wszystkie twarze świętych ze starych obrazów z wyrazem zdziwienia spoglądały na tę arcyoryginalną parę. Nagle w ciszy Alicja usłyszała dźwięk spadającego knota. A może jej się to tylko wydawało. Gdy znaleźli się pod czaszą chóru gdzie znajdowały się stare organy pomyślała, że chciałaby być damą dworu Izabeli Branickiej i usłyszeć piękną kolędę Franciszka Karpińskiego "Bóg się rodzi" wykonaną po raz pierwszy w tym właśnie kościele w pewien grudniowy wieczór 1794 roku. W marzeniu zdążyła już wybrać kolor i krój sukni. Obudź się Alicjo! Marzenia to pułapka. Gdyby nie powiew chłodu na policzku nie wiedziałaby, że znaleźli się tuż przed krętymi schodami prowadzonymi na kościelną wieżę. Jej ręka odruchowo odnalazła zimną poręcz lśniącą od kropel wilgoci, które powoli spływały do niewielkiego wgłębienia w marmurowej posadzce. Alicja powoli podnosiła ciężkie od zmęczenia stopy pokonując kolejne stopnie schodów piętrzących się tuż nad jej głową niby gąszcz metalowych lian.

- Już prawie jesteśmy na szczycie, za chwilę zobaczysz nasz świat z innej perspektywy. Będziesz zaskoczona - mówił szybko jakby wyprzedzając bieg zdarzeń koci przewodnik. Gdy znaleźli się na tarasie widokowym, powietrze cierpko zapachniało pączkami liści dającymi obietnicę rychłego nadejścia wiosny.

- Jak tu pięknie - krzyknęła Alicja.

   Chciała poznać każdego przechodnia a najbardziej pragnęła dokończyć te ich myśli, które pod postacią szarych ptaków wzbijają się wysoko po to żeby później powrócić na ziemię. Alicja zachwyciła się dziewczyną trzymającą bukiet żonkili rozsypujących się słonecznym obłokiem rozświetlającym poranną mgłę. Jej oczy świeciły się takim samym kolorem jak ściskane przez nią kwiaty. Przed pobliskim kościołem Farnym przycupnęła staruszka rozkładając pęki kolorowych tulipanów. Jacyś turyści robili zdjęcia. Niespełna dziesięcioletnia dziewczynka w czerwonym płaszczyku uśmiechnęła się do stojących na wieży bohaterów naszej opowieści. W tym samym czasie stadko ptaków wzbiło się ku niebie tworząc coś na kształt strzępu czarnej koronki na fragmencie zamglonego nieba. Wszystkie te wydarzenia ułożyły się w piękną i mądrą historię o prawdzie życia, które przecież nie jest opowieścią z wymyśloną fabułą i wiadomym z góry zakończeniem, ale zapisem spontanicznych uczynków, gestów, słów, myśli i emocji, które rzeźbią w rzeczywistości trwały ślad będący pamiątką po nas wszystkich. To co dokonało się nie jest tylko pozorem zdarzenia, słowa lub myśli ale prawdą o nas samych. I dlatego świat nie jest sceną na potrzeby odegrania jednej, błahej roli odchodzącej w zapomnienie.

- Czy moje słowa wydają się tobie trafne? - zapytała cicho Alicja.

   Zapadła zaskakująca cisza. Czyżby kot nie usłyszał mojego pytania - pomyślała. Odwróciła się żeby jeszcze raz je zadać. Ze zdziwieniem spostrzegła, że była sama. Na balustradzie tarasu widokowego leżał złoty dzwoneczek.

   Bez wahania podniosła go aby usłyszeć jego dźwięczną melodię.

praca wykonana przez dzieci