Łabędź płynął majestatycznie rozkładając swoje białe skrzydła w napuszony pierzasty koszyk. Jego czerwone łapy miarowo zagarniały zieloną wodę, majacząc pod jej powierzchnią trochę nierealnie. Słońce wypełniało staw dziwną poświatą. Przenikało w głębinę nadając jej jakiś inny wymiar. Czas zwolnił. Toczył się leniwie, falą wzbudzoną łabędzią łapą.
- A to się aśćka zapatrzyła - usłyszała za sobą i odwróciwszy się ujrzała dziwnego chłopaka. Miał może rok, dwa więcej od niej, czyli jakieś czternaście. Ubrany był w strój jaki Joasia widziała na jednym z koncertów barokowej grupy, działającej przy DK Śródmieście do której chodziła jej przyjaciółka. Jak się ta grupa nazywała? Jakoś tak trudno... Ach tak! Nazwa wypłynęła z pamięci jak rybka z głębiny: "Capella Antiqua Bialostociensis". Asia pomyślała, że ten chłopak może wyskoczył w przerwie próby, popatrzeć na staw. Dom kultury był blisko, tuż za ulicą.
- Panienko, czas do pałacu - powiedział znowu - nie każmy państwu hetmanostwu czekać... – skłonił się lekko i wyciągnął dłoń w jej stronę.
Poprowadził ją do Pałacu Branickich, nad którego fosą stali. Pałac jednak nieco różnił się wyglądem od tego co zapamiętała. W parku, wokół klombów, spacerowały damy i kawalerowie, jak z filmu kostiumowego. „Czyżby jakieś nagranie?” – pomyślała. Zanim mogła się rozejrzeć aby poszukać kamer, weszli do środka. W wielkiej komnacie stały stoły, suto zastawione jadłem. Towarzysz Joasi podprowadził ją do jednego z krzeseł aby usiadła.
- Wyglądasz pani jak jutrzenka – uśmiechnął się do niej.
- Dziękuję – odparła. – Z jakiej okazji ta uczta? – spytała
- Oj, nieładnie się tak droczyć z Kajetanem – pogroził jej żartobliwie palcem – przecież to urodziny księcia Klemensa. Dziś przygotowano najświetniejsze potrawy. Chcąc zadziwić gości nasz książę sprowadził kucharza aż z Włoch.
- Ojej! Naprawdę?
- Naprawdę. Sam jestem ciekaw co tu się będzie działo. Spójrz pani, wchodzą.
Wszyscy goście wstali a w drzwiach pojawił się hetman Jan Klemens Branicki z piękną, młodą małżonką. Powitał gości i usiadł, co było sygnałem do rozpoczęcia uczty. Joasia ze zdumieniem zauważyła, że wzdłuż stołu jest wyżłobiony rowek, szerokości na tyle sporej, że po tafli, wypełniającego go wina pływać mogły zgrabne łódeczki z różnymi deserami. Na środku stołu stał placek, który miał sadzawkę z miodu. Rybki wychylały marcepanowe łebki z jego tafli a na brzegu siedziały nimfy splatając warkocze. Obok deserów równie pięknie prezentowały się pieczone pasztety, zdobione w zamki i rzeźby greckie, czy też – niektóre - w kwiaty. Pyszniły się tu także piękne łabędzie z cukru. Pomiędzy ich skrzydłami, jak w paterach na owoce, ułożyły się brzoskwinie. Między owoce włożono kwiaty róż.
- Ale cuda - szepnęła do Kajetana.
- To na pewno nie wszystkie atrakcje – odparł. – Pan hetman niejedną tu dla nas niespodziankę przygotował.
Rzeczywiście, zanim jeszcze Kajetan skończył mówić książę Klemens wstał i zawołał:
- Panowie do ataku! – co wymówiwszy, zdjął z pierwszego pasztetu czapkę – i wyleciało z niego wielkie mnóstwo żywych kuropatw, jemiołuch i gołębi. Zafurkotało w powietrzu. Pióra sypnęły się wokoło a Joasia zapiszczała ze strachu i zaskoczenia. Nie była jedyna. Wiele kobiet krzyknęło wraz z nią, ale potem po sali rozległy się śmiechy i okrzyki:
- Wiwat! Wiwat Hetman Branicki!
Zabawa rozkręciła się na dobre. Za oknami rozległy się strzały ku czci hetmana. Gwar, śmiechy, stukania łyżkami o talerze, toasty… Joasi zaczęło kręcić się w głowie. Pochyliła się ku Kajetanowi.
- Wymknijmy się do ogrodu, trochę mi duszno.
Niepostrzeżenie opuścili salę. Spacerowali wzdłuż fosy po której wciąż niestrudzenie pływały łabędzie. Joasia zapatrzyła się pełna wrażeń na to piękne zwierzę, którego podobizny jeszcze przed chwilą oglądała w tak niezwykłych okolicznościach na stole. Promienie słoneczne oślepiająco odbijały się od piór ptaka. Zupełnie jak światło świec od cukrowych ich odpowiedników.
- Joasiu - dotarł do niej zniecierpliwiony głos matki. Nie można się ciebie dowołać. Czemu nie odpowiadasz?
Poderwała głowę. Czas wrócił na miejsce. Pałac wyglądał tak jak zwykle a żwirową alejką szła ku niej mama z siostrami. „Byłam tam, czy mi się tylko zdawało” – szepnęła do siebie.